Wsuneła palce w jego mokre włosy i zapomniała o całym

Smith! - Sędzia wyjął z ust cygaro. - No,

cały czas czuła dziwna suchosc, nagle wyrosła twarda kula.
cholery.
To jakies szalenstwo.
- Spokojnie, James - mówiła, choc nie miała pojecia, o co
Eugenia zesztywniała.
- Mówie ci, sadziłam, ¿e to był tylko sen. W ka¿dym
że ledwo mogła ruszać palcami. A jeśli zostawiła jakiś komplet kluczy w domu? Jeśli żaden klucz nie był
https://fashionistki/czym-charakteryzuje-sie-moda-high-fashion/ ¿e dzieci Fentona ju¿ o tym zapomniały. W ka¿dym razie
sie ze soba litery. Terminy słu¿bowych spotkan Aleksa i daty
Pociagnał łyk ze swojej szklanki i rozparł sie w krzesle. -
- Nie... nie o to chodzi. Co sie stało z... włosami?
obrzydzenia. Razem upadli na łó¿ko, ale Kylie zda¿yła jeszcze
nieufnie, zrobiła sie naprawde ładna. Mo¿e wyrosnac na
miała? -powtórzyła Julie. - Spokój ducha - odparł Nick.

446

- Nigdy?
pięć centymetrów wyższy niż przed kilkoma sekundami. W jego oczach pojawił się dawny blask. - Jeżeli jeszcze raz usłyszę, że źle o nich mówisz, to osobiście wleję ci pasem, a potem się z tobą rozwiodę. - Nie zrobiłbyś tego. Przecież jesteś wierzący. Uśmiechnął się szyderczo. - W porządku. Jeżeli się nie rozwiodę, to cię zabiję. Proste. Myślę, że Bóg mi jakoś wybaczy. - Odwrócił się i wszedł do stajni. Dena, która ledwie nad sobą panowała, przyglądała się, jak wybiera numer wewnętrzny telefonu. Oparła się o płot i z przerażeniem usłyszała urywki rozmowy Reksa z Cassidy, ich córką, której prawie nie zauważał, gdy żyła Angie. Kazał jej wydrukować wszystko o Sunny McKenzie i o tym, że urodziła Reksowi Buchananowi dziecko, Buddy’ego McKenzie, znanego jako Willie Ventura, który od tego dnia będzie uznany za jego syna. Będzie się nazywał Willie Buddy Buchanan. - O Boże, nie. - Pod Dena ugięły się kolana. Oczami wyobraźni już widziała skrywane uśmieszki, które zauważy kątem oka, gdy będzie klękać na mszy, szepty na tyle głośne, że idąc przez miasto bez przerwy będzie słyszeć imię Sunny, chrząkanie i chichoty na oficjalnych spotkaniach. Część jej duszy umarła. Była przerażona i poniżona. Nie dawała jej spokoju myśl, że jest tylko sekretarką Reksa, która miała na tyle rozsądku, żeby zajść w ciążę po śmierci Lucretii, świętej Lucretii, i zostać następną panią Buchanan. Ale zawsze była tą następną. Żoną numer dwa. Nigdy nie miała takiego wpływu na męża, jaki nawet zza grobu miała Lucretia. Ani nie fascynowała Reksa tak, jak Sunny McKenzie, półkrwi Indianka, wróżka. Usłyszała, że Rex odkłada słuchawkę. Znowu stanął przy niej, mrużąc oczy w ostrym słońcu. Jego wściekłość zniknęła. Zachowywał się tak, jakby dopiero co odszedł od konfesjonału albo dał na cele charytatywne czek wartości pięćdziesięciu tysięcy dolarów. - Ulżyło mi, Dena - przyznał, uśmiechając się życzliwie. Nie przypominał w niczym człowieka, który przed chwilą groził, że ją zabije. - O wiele za długo z tym zwlekałem. Ale z niego prostak. Już dawno stracił wigor, dzięki któremu tak dobrze mu się wiodło. - Boże, Rex, nie masz pojęcia, co zrobiłeś. - Oczyściłem sumienie, kochanie - wyjaśnił jej czule, zupełnie jakby mówił serio. - Odzyskałem spokój. - I co teraz? Spojrzał w czyste i błękitne niebo. - Teraz mogę umrzeć w każdej chwili, gdy Bóg zechce mnie zabrać do siebie. Czasami w domu atmosfera była tak napięta, że Cassidy nie mogła tego znieść. Groźne spojrzenia, krótkie odpowiedzi, wszechobecne wrażenie nadciągającej burzy, która może rozszaleć się w każdej chwili, kiedy byli razem w pokoju. Chase zatopił się w pracy, którą posłaniec przynosił z biura, albo zajęty był ćwiczeniami rehabilitacyjnymi z terapeutą, który przychodził dwa razy dziennie, rano i po południu. Zawziął się, żeby dojść do formy najszybciej jak to możliwe. Starał się nie przebywać z Cassidy sam na sam, ale nie miała wątpliwości, że czasami się jej przygląda bez wrogości. Nie potrafił być nieczuły na jej wdzięki tak, jak by tego chciał. Czuła żar jego spojrzenia na plecach, gdy pływała w stawie. Każdego lata, wcześnie rano, zaraz po wschodzie słońca, kiedy woda była jeszcze lodowata, a gwiazdy zaczynały dopiero znikać, zabierała ręcznik i szła nad staw. Zrzucała szlafrok na brzegu i pływała nago. Robiła tak zawsze, odkąd mieli staw. Na początku Chase często wchodził za nią do wody. Przez kilka minut się jej przyglądał, a potem do niej podpływał. Kochali się w wodzie albo zanosił ją roześmianą do domu i rzucał mokrą i zziębniętą na łóżko. Po latach przestał do niej przychodzić, przestał okazywać jej zainteresowanie, przestał się z nią kochać. Zastanawiała się, czy ma kochankę, ale to nie było w jego stylu. Nie miała zresztą żadnego dowodu, ani nie słyszała plotek o tym, że ma romans. Raz go nawet o to spytała. Wyśmiał ją. A potem się z nią kochał. Nie czule, ale dziko, ze złością, jakby starał się wyrzucić z siebie demony, które trzymał w tajemnicy przed nią. Teraz znowu zwracał na nią uwagę. Zawiązała mocno pasek szlafroka talii i wyszła tylnymi drzwiami, które zamknęły się z trzaskiem. Szła boso alejką, która przecinała ogród i trawnik. Płytki się skończyły i Cassidy znalazła się na piaszczystej ścieżce, wijącej się wśród spalonej słońcem trawy, która łaskotała ją w łydki i kolana, kołysząc się na wietrze. Jak zawsze, odkąd zrobiło się gorąco, zostawiła szlafrok pod drzewem, zrobiła trzy kroki na piaszczystej plaży i wbiegła do wody. Była zimna niczym arktyczny prąd. Paliła ją w skórę. Zanurkowała głęboko i opłynęła staw. Poczuła mrowienie na ciele. Wypłynęła na powierzchnię lodowatej wody, odgarnęła włosy z oczu i wzdrygnęła się z zimna. - Fajnie? - Miała wrażenie, że głos Chase’a poniósł się echem w porannym powietrzu. Stał na brzegu, wsparty na kuli, w znoszonych dżinsach bez jednej nogawki z powodu gipsu. Nie miał na sobie koszuli. Dwa tygodnie temu zdjęli mu opatrunek z oka. - Wspaniale. - Szła przez wodę, świadoma, że jej piersi są białe w ciemności, a okrągłe brodawki widać spod fal. Tak samo, jak Angie, kiedy przed laty zwabiła Briga do basenu. - Może się przyłączysz?
faktów. Teraz wszystko zmieniało się tak nagle, że czuła, jakby cały
na manowce?
Diaz dał mu znak, lekko przechylając głowę na bok.
Co to jest czop śluzowy w ciąży. Co oznacza jego odejście? 121
zniewagi. Lubił widzieć tę ostrożność na twarzach, sposób, w jaki
walczyłam: zdołałam wydrapać lewe oko temu, który odebrał mi
ma coś wspólnego ze sprawą zniknięcia Justina.
Jej głos zagłuszało wycie syren i warkot silnika wozu strażackiego, który stał tuż obok niej. Trzymała Briga i modliła się, żeby przeżył, bo kochała go przez całe życie. Z oczu popłynęły jej łzy, a serce ścisnęła rozpacz. - Kocham cię... o Boże, zawsze cię kochałam. Pojawili się przy nich ludzie. Strażacy, lekarze, policjanci i kobiety. Zjawiła się nawet Felicity, która wrzeszczała w rozpaczy i wołała Derricka. - Nie chciałam tego zrobić! - krzyknęła Felicity, szukając męża. Zatrzymał ją strażak. - Nie chciałam go zabić. Nie Derricka. Tylko Briga. On musi umrzeć. Jak Angie! O Boże, proszę, niech ktoś uratuje Derricka! - Niech pani tu zostanie. Zawołajcie policjanta. Jej mąż... - Raczej nie ma szans. Chyba nie żyje. - Nie! On nie może umrzeć! Nie może! O Boże, co ja zrobiłam? - wrzeszczała Felicity. - Chyba powinniśmy przeczytać tej kobiecie, jakie ma prawa. - Uratujcie go! Uratujcie Derricka. On... o Boże! Komendant straży pożarnej nie zwrócił na nią uwagi. - Niech podjedzie wóz numer dwa i zacznie gasić stajnie, trójka niech się zajmie domem. Co, u licha? Skąd tu się wziął pies? - Znaleźliśmy go zamkniętego w stajni. Wygląda na to, że ktoś mu dał narkotyki albo coś podobnego.... - Ma pani prawo milczeć... Słowa były ciężkie i niewyraźne. W głuchym ryku pożaru słychać było rżenie koni, szczekanie psa i krzyki mężczyzn. Strach ścisnął serce Cassidy. Przytuliła do siebie Briga. Jedynego mężczyznę, którego kochała. Mężczyznę, którego zostawiła... Cassidy siedziała nieruchomo. Trzymała go mocno przy sobie. - Ej, jest tutaj... - Cassidy poczuła ciężką rękę T. Johna na ramieniu. - Zobaczmy, co z nim. Podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę, którego od dawna uważała za wroga. Zamrugała przez łzy. - Uratujcie go - błagała. - Proszę, musicie go uratować... - Chłopaki z karetki zrobią to najlepiej. - Kocham go. - Wiem, złotko. - To jest... - To też wiem. A teraz szybko. Trzeba się śpieszyć. Zanieście go do lekarza. Wstała, chociaż nie czuła nóg. Nic do niej nie docierało. Patrzyła, jak kładą Briga na noszach i niosą do karetki. - Jest w szoku. Zabierzmy ją do szpitala. Cassidy jednak strząsnęła delikatną rękę ze swojego ramienia. Nie przejmując się kłębami dymu, przeszła pomiędzy wężami lejącymi wodę na dom, który zbudował dla niej Chase. Chciała być z Brigiem. Wiedziała, że może go już nie zobaczyć żywego. Karetka odjechała na sygnale. Cassidy trzymała jego ręce w swoich dłoniach. Ich palce splotły się. Nie mogła powstrzymać łez. Patrzyła na Briga i żałowała, że nie może cofnąć czasu. - Proszę cię, Brig. Obudź się i kochaj mnie. Leżał bez ruchu. Przez bandaż, którym opatrzono mu bok, sączyła się krew. Twarz miał spoconą i brudną. Była zadrapana tam, gdzie otarł się o asfalt. Łzy spływały jej po policzkach. Karetka pruła w ciemności. Nie można jechać szybciej? Brig jest taki blady, jakby lada moment miał umrzeć. - Kocham cię. Nie waż się umierać, Brigu McKenzie - załamał jej się głos. - Przysięgam na Boga, że jeżeli umrzesz, nigdy ci nie wybaczę! Poruszył się. Nieznacznie, ale się poruszył. Na chwilę otworzył oczy i spojrzał jej prosto w twarz. - Nie mam najmniejszego zamiaru, Cass - wyszeptał. Nie mógł mówić. - Brig! - Serce Cassidy łomotało. Zacisnął rękę na jej dłoni, żeby dodać jej otuchy. Po twarzy spływały jej gorące łzy. Pochyliła się, żeby pocałować Briga w odrapany policzek. - Nie opuszczaj mnie. - Nigdy. Od tej pory będziemy zawsze razem, dziecinko. - Obiecujesz? Spojrzał jej w oczy, a potem spuścił wzrok. - Obiecuję.
Torebki HM, które nie wyjdą z mody macha radośnie do innej kobietyWszystko w nim było takie...
pewnych spraw związanych z adopcją syna i przekazać państwu kilka
dnia, gdy porwano Justina, a Milla o mało nie umarła od ran. Kiedy
an43
Rip nie pojechał do domu. Poprosił taksówkarza o zawiezienie
tomasz organek krs

©2019 www.tollit.to-sklep.klodzko.pl - Split Template by One Page Love